This version of the page http://www.polska.com.ua/?document=2099 (0.0.0.0) stored by archive.org.ua. It represents a snapshot of the page as of 2010-06-24. The original page over time could change.
Lech Wałęsa o Europie, związkach zawodowych i wolnym rynku
Polski | Українська
strona główna mapa serwisu kontakt

Ambasador
Oficjalne ogłoszenia
Informacje ekonomiczne
Programy stypendialne i konkursy
Pomoc zagraniczna i granty  
Szkolny Punkt Konsultacyjny
Praktyki w Ambasadzie
Udzielenie zamówienia publicznego
Spotkania i wywiady Ambasadora
Wydarzenia polityczne
Wydarzenia naukowo-kulturalne
Przygotowania do EURO 2012
Spotkania międzypaństwowe
Współpraca regionalna
jesteś tutaj: Strona główna  » Ukraina - Polska  » Lech Wałęsa o Europie, związkach zawodowych i wolnym rynku

„Dzerkało Tyżnia", 28.02.- 06.03.br, O. Pidłuckyj, „Lech Wałęsa: Ja pomarańczowej szarfy nie nosiłem".

W ub. tygodniu lider sławnej polskiej „Solidarności", prezydent Polski w latach 1990-1995, Lech Wałęsa przebywał w Kijowie.

Panie prezydencie, w lutym 1989 roku rozpoczęły się rozmowy Okrągłego Stołu z generałem W. Jaruzelskim. Ich rezultatem był pokojowy demontaż systemu komunistycznego i odbudowa w Polsce demokracji. Prawdopodobnie już wtedy miał Pan obraz odrodzonej Polski, jaki chciałby Pan zrealizować. Czy Polska, 20 lat po tym wydarzeniu, spełniła Pańską wizję i oczekiwania końca lat 80-tych?

 

Ona jest taką jaką ją stworzyła demokracja. Obecna Polska, bez wątpienia, nie jest krajem moich marzeń; sytuacja jaka ma w niej miejsce nie jest sytuacją z moich marzeń. Chciałem np., żeby Polska weszła do Unii Europejskiej i NATO tylko razem z Ukrainą. I to nie są tylko słowa. Ja nie uważam, że należało z tym czekać. Być może coś by się zmieniło, gdybym miał nie jedną kadencję prezydencką, a dwie. Podczas pierwszej kadencji robiłem tylko taki „szkic", bazę na przyszłość. A podczas drugiej kadencji wszystko to chciałem zrealizować. Niestety, nie otrzymałem drugiej kadencji. Moi następcy nie kontynuowali moich działań. Każdy z nich upierał się realizować swoją własną koncepcję. Sprawy nie potoczyły się więc takim torem, jak ja marzyłem, jak planowałem. Ale nawet to, że ja, przedstawiciel wolnej Polski, przebywam obecnie w wolnej Ukrainie... Jeśli ktoś by mi powiedział na początku lat 80-tych, że dożyjemy takich czasów, nie uwierzyłbym. A gdybym nawet uwierzył, to byłbym najszczęśliwszą osobą w całym wszechświecie.

Ale, może trochę konkretniej; jaki los, dla przykładu, czeka Stocznię Gdańską?  Komisja Europejska w Brukseli twardo nalega na jej zamknięcie. W UE jest nadprodukcja statków. Stocznia jest przedsiębiorstwem, a nie tylko symbolem polskiej walki o wolność, kołyską „Solidarności.

 

Uważam, że stocznia jest pierwszym pomnikiem globalizacji, zjednoczonej Europy. Tam właśnie rozpoczęła się walka, tam pokazaliśmy po raz pierwszy jak należy walczyć. I ją należy ocalić. Jednak w okresie reform ekonomicznych jej sytuacja stała się dość trudna. Stocznia to miejsce gdzie nie tylko buduje się statki. Buduje je w rzeczywistości cały kraj, a może i cały świat. Pracowałem w tej stoczni 10 lat w czasach socjalizmu. W tamtym czasie 98,5% produkcji eksportowano do Związku Radzieckiego. Nie ma już ZSRR. A nowego rynku stocznia nie mogła jakoś zdobyć. My Polacy, obowiązkowo ją odbudujemy. Zrobimy to wtedy, kiedy nasz kraj będzie w stanie wyprodukować 90% tego, co jest potrzebne do wyprodukowania statku. Dzisiaj jest to tylko 40%. Potrzebna są także inna struktura ekonomiczna.

Podczas Pomarańczowej Rewolucji w 2004 roku stał Pan na Majdanie. Powiedział Pan, że entuzjazm, wiara ludzi przypomniała Panu atmosferę jaka panowała na milionowych wiecach „Solidarności" w latach '80-tych. Jak to się stało, że po czterech latach „pomarańczowej" władzy na Ukrainie mamy taki wynik, jaki mamy?

 

Jeśli uważnie obserwowaliście mnie w 2004 roku na Majdanie, to musicie pamiętać, że w odróżnieniu od wielu zagranicznych gości, nie miałem na sobie pomarańczowej szarfy. Mówiłem liderom tamtego ruchu, że oni nie mają przygotowanego programu działania, że nie wiedzą jak mają budować państwo. Jest to jednak normalna sytuacja, inaczej chyba nie mogło być. Za długo przebywaliście pod rosyjskim wpływem, zbyt silny był ten wpływ. Europa nie zrobi tego wszystkiego za was. Na zachodzie do tej pory nie ma jeszcze myślenia, że Europa bez Ukrainy jest czymś niepełnym. W Polsce to lepiej rozumieją. Ja jestem przyjacielem Ukrainy. Nie ubrałem pomarańczowej szarfy gdyż nie chciałem być postrzegany jako osoba zbyt zaangażowana w ten ruch. Myślałem, że być może jeszcze się wam przydam jako pośrednik. I jestem przekonany, że miałem rację. Ukraina po 2004 roku nie zrobiła wystarczająco dużo, żeby zbliżyć się do Europy, ale i Europa popełniła w stosunku do Ukrainy wiele pomyłek. Ukraina przecież i tak będzie w Europie. Wszyscy myślimy o integracji, o jedności politycznej i gospodarczej. Uważam, że Ukraina powinna jasno zadeklarować, co może zaproponować Europie, i jak znaleźć swoje miejsce na europejskim rynku. I być może to nie będzie to wkład wysokich technologii. Ukraina ma najlepsze ziemie w Europie i może zaopatrywać w żywność nie tylko siebie, ale także cały nasz kontynent. Do tego potrzebny jest program rozwoju rolnictwa. Jest jednak także faktem, że Ukrainy jako żywicielki Europy obawiają się nawet w Polsce. Ja takich obaw nie podzielam. Myślę, że na tym skorzystałaby i Ukraina, i UE jako całość.

Obecny prezydent Polski Lech Kaczyński, delikatnie mówiąc, nie za bardzo lubi premiera Donalda Tuska, i na odwrót. Ale tym niemniej obaj szukają i znajdują jakąś cywilizowaną formę współpracy. Na międzynarodowej arenie Polska próbuje mówić jednym głosem.  Dlaczego, Pana zdaniem, na Ukrainie tego nie ma?

 

Nie powiedziałbym, że polska władza mówi jednym głosem. Tak na prawdę prezydent i premier to dwa różne głosy. Oczywiście, sytuacja w Polsce jest nieco lepsza niż na Ukrainie, ale nie powiedziałbym, że różnica jest aż taka duża. Może jest to rezultat większego wpływu b. ZSRR na Ukrainę.

Związek zawodowy „Solidarność", na czele którego Pan stał, był prawdziwie masowym ruchem, liderem całego polskiego społeczeństwa. Niektórzy eksperci zaczęli mówić o nowej roli związków zawodowych w świecie w końcu XX wieku. Obecnie ani w Polsce, ani na Ukrainie, ani w innych krajach postsowieckich ruch związków zawodowych nie jest tak masowym i wpływowym jak wtedy. Dlaczego tak jest?

 

 Związki zawodowe były, są i będą potrzebne. „Solidarność" istotnie miała 10 milionów członków i przez pewien okres była najbardziej wpływową siłą w polskim społeczeństwie. Nie był to związek zawodowy w klasycznym tego słowa znaczeniu, ale coś więcej. Związki zawodowe wykonywały w tym samym czasie różne zadania. Pierwszorzędnym z nich była walka społeczeństwa polskiego przeciw władzy komunistycznej i jej faktycznego monopolu na wszystkie sprawy kraju. Dla efektywnej walki trzeba było zjednoczyć jak najszersze masy społeczne. Można było to zrobić zaś tylko na bazie organizacji robotniczych. Komuniści prześladowali mieszkańców wsi, rzemieślników, przedsiębiorców, inteligencję oraz także robotników. Stanowczy i masowy sprzeciw robotników przeciwko władzy komunistycznej pozbawiał tą władzę jej legitymizacji. Jednocześnie „Solidarność" rozwiązywała wiele spraw środowiska robotniczego, zajmowała się ochroną zatrudnianych pracowników przed pracodawcą tj. przed władzą komunistyczną. Ostatecznie to my zwyciężyliśmy. Monopol został zlikwidowany i zamieniony na polityczny pluralizm i rynek tj. na kapitalizm. Tego chcieli robotnicy, którzy wiedzieli, że ich współbracia w krajach kapitalistycznych żyją o wiele lepiej niż oni w „socjalizmie". Jak można było jednak zbudować kapitalizm siłami samych tylko robotników, bez kapitalistów? Dzisiaj związek zawodowy „Solidarność" liczy 500 tysięcy członków. Jest organizacją bardziej związkową niż 10 milionowa „Solidarność", która rozwiązywała nie tylko sprawy związkowe. Kapitalizm, gospodarka rynkowa nie są w żadnym wypadku idealnym systemem ekonomicznym. Pracownicy potrzebują ochrony swoich praw korporacyjnych. Trzeba jednak także pamiętać o tym, że przy radzieckim modelu „socjalizmu" problemy robotników były o wiele większe niż obecnie.